Born in the 80s

Blog o muzyce lat osiemdziesiątych... i nie tylko!

Rezerwat - Rezerwat (LP)

Rezerwat okładka albumu

Łódzki zespół Rezerwat to jeden z garstki wykonawców nowej fali w Polsce. Powstał w roku 1982 i szybko osiągnął niemały ogólnokrajowy sukces. Dziś zasługuje na miano jednego z głównych przedstawicieli gatunku w naszym kraju. Jednocześnie niestety mało kto go pamięta - polski show-biznes cierpi bowiem na syndrom niewyobrażalnych zaników pamięci, a ta jest poza tym wysoce wybiórcza. Ludzie kojarzą pojedyncze piosenki z PRL, najczęściej utożsamiane z propagandową prosperity, i niewiele poza nimi. Nawet jeśli wydaje nam się, że kojarzymy jakiegoś artystę bardzo dobrze, to jest to pamięć pozorna - brak jest tradycji zainteresowania całą twórczością danego artysty, brak kultu, brak wsparcia. W rezultacie taki na przykład Lombard to teoretyczna legenda polskiej estrady, ale poza Szklaną pogodą i Przeżyj to sam, mało kto może przyznać, że zna dobrze choć tę część ich twórczości, która powstała za ich lepszych czasów. Rezerwat pozostaje właśnie takim niedocenionym klasykiem i w przeciwieństwie niektórych podobnych wykonawców wyróżnia się tym, że jego muzyka, pomimo zupełnie innej rzeczywistości, nadal jest interesująca.

Debiutancka płyta zespołu zatytułowana po prostu Rezerwat powstała stosunkowo szybko - grupa, która de facto zaczęła działalność pod koniec roku 1982, kilka miesięcy później miała już gotowy materiał. Ten wydany został w 1984 roku nakładem prężnie działającej wtedy, chciałoby się nawet powiedzieć "niezależnej", wytwórni fonograficznej Savitor. Należy domniemywać, że to, iż była ona jedną z trzech polonijnych, a więc finansowanych z zagranicy polskich wytwórni, szło w korelacji z tym jaki obóz polityczny, przedstawiali wydawani przez nich artyści.

Stylistycznie album stanowi przykład luźnych inspiracji brytyjskim postpunkiem (np. Bauhaus czy Killing Joke). Rezerwat to zarówno dynamiczny, niemal dyskotekowy bas z przeszkadzającą mu rytmiczną gitara połączoną z niespokojnym podkładem syntezatorem, jak w otwierającym płytę Obserwatorze, jak i zdecydowanie bardziej rytmiczne rockowe brzmienia z silną perkusją, jak w rozbudowanych, często zmieniających nastroje Histerii oraz To tylko mój pogrzeb. W podobnym tonie pobrzmiewa lekki, reggae'owy Cieć oraz Trędowata marionetka (ze skądinąd bardzo deprymującym politycznym tekstem). Jedną z mocniejszych pozycji na krążku jest zamykająca go Modlitwa o więź, której mocne przesłanie nie wymaga chyba komentarza.

Krążek spotkał się z bardzo pozytywnym odzewem. Pomimo tego, że jedynym faktycznie wydanym singlem był Modlitwa o więź / Nowy świetny plan, trzy kolejne piosenki, Histeria, Obserwator i Trędowata marionetka dobiły do odpowiednio 7., 10. i 11. miejsca na Liście Przebojów Trójki. Sam longplay miał się rzekomo sprzedać w milionie egzemplarzy, przynajmniej cytując samego lidera Andrzeja Adamiak.


Album tematycznie przystaje do powszechnie znanego buntowniczego przesłania muzyki punkowej i postpunkowej, która pod koniec lat 70-tych i na początku 80-tych miała ostro komentować szybko zmieniającą się rzeczywistość kryzysu ekonomicznego (szczególnie u grup z Wielkiej Brytanii). Ciekawe jest to, że wyraźne inspiracje zachodnią kulturą miały po raz kolejny dać o sobie znać tym razem za sprawą tego gatunku muzycznego, którego może nie skrajnie rewolucyjny jak w klasycznym punku, ale nadal krytykancki i niespokojny charakter tak idealnie wpasował się w polską rzeczywistość. PRL-owskie naśladownictwo mody z zachodu pomimo niewielkich opóźnień zawsze jakoś ją nadganiało (na tyle na ile możliwe było oczywiście zaadaptowanie trendów z zupełnie odmiennego wtedy kręgu kulturowego). Inaczej było z nową falą, która właśnie dopiero po szoku, jaki wywołał stan wojenny miała pole do rozwoju.

Zarówno album Rezerwat jak i w ogóle działalność zespołu to dokument uwieczniający zamęt, jaki w głowach mieli wtedy przedstawiciele młodego muzycznego pokolenia. Tym samym nie ma się co dziwić, że działalność zespołu pozostaje dziś znana nielicznym - wobec sytuacji społecznej w kraju artyści ci pomimo względnej popularności nie mogli liczyć na wsparcie ze strony zależnych od władzy mediów: nie wydawali ich ani Polska Muza ani Polskie Nagrania, a ich występy w telewizji należały raczej do rzadkości w porównaniu z promowaną przez nią, mentalnie zatrzymaną w gierkowskim raju biesiadą. Nagrania zespołu pamiętają tylko pokolenia wtedy młodzieży bądź koneserzy, ale już nie przeciętny Kowalski. Mimo to, stwierdzić trzeba, że to, że zespoły pokroju Republiki, Brygady Kryzys, Klaus Mittfoch czy AYA RL w ogóle mogły działać to zasługa naszej silnej, w porównaniu z wieloma krajami, wolności słowa.

Depeche Mode - Shake the Disease


Depeche Mode - Shake the Disease okładka singla

Depeche Mode to grupa, która na uznanie krytyków pracowała parę ładnych lat. Na początku swojej kariery zapowiadali się co najwyżej jako synth-popowy one-hit-wonder, toteż postanowili obrać ambitniejszą drogę eksperymentując z surową elektroniką i nowatorskimi wtedy samplami. Z czasem zaczęli wypracowywać brzmienie i wygląd, które odstawały od rzeczywistości, mimo że ta była już i tak pełna noworomantycznych dziwaków. W pierwszych latach swojej działalności, mimo mnóstwa nieprzychylnych recenzji, ambicje osiągnięcia sukcesu niebanalną muzyką dawało im się godzić, czego przykładami są People Are People, Everything Counts czy Master and Servant. Ale jedną z najlepszych pozycji zespołu z tamtego okresu jest powściągliwy, ale dobitnie szczery Shake The Disease.

Napisana przez Martina Gore'a piosenka to, jak to często u niego bywa, zawoalowane ujęcie pozornie prostego tematu. Tytułową chorobą jest miłość (nie HIV i nie uzależnienie od narkotyków, jak to potrafią powtarzać zafiksowani fani), której wyznanie podmiotowi lirycznemu nastręcza nie lada trudności. Martin należy do osób z natury nieśmiałych i tę cechę, jak i również jego skomplikowaną, ekscentryczną osobowość chyba najlepiej oddaje właśnie tekst piosenki:

Nie padnę przed tobą na kolana
Błagając o uwielbienie.
Czy nie wiesz jaką niedolę
I tortury przeżywam,
Gdy jestem niezrozumiany?
Staraj się jak możesz,
Ja staram się tak jak to możliwe
Sprawić abyś wiedziała,
Jak jest to dla mnie ważne.

Oto jak woła do ciebie
Moje serce:
Nikt nie zna mnie
Tak dobrze, jak ty.
Wiesz, jak trudno mi jest
Zwalczyć chorobę,
Która owładnia mój język
W podobnych sytuacjach.

Zrozum mnie.

Powyższe słowa zdradzają obecność motywu, który pojawia się w ogromnej ilości utworów Gore'a, gdzie uczucia wobec drugiej osoby zawsze mają ten dziwny, tajemniczy, niemal nieopisywalny charakter. Podobne w nastroju są Strangelove, Never Let Me Down czy It Doesn't Matter. Ale Shake the Disease to oprócz hymnu nieśmiałków, po prostu fajna, wyjątkowo przystępna jak na depeszy piosenka posiadająca typową dla ówczesnej stylistyki zespołu instrumentację: elektronikę plus sporo metalicznych i eterycznych brzmień dopracowanych do ostatniego szczegółu. Za mikrofonem stanął Dave Gahan, ale, zapewne dla osiągnięcia interesującego efektu, linię "Understand Me" niczym głos podświadomości śpiewa Martin.



Ale nie jest to jedyna interesująca wersja utworu w oryginalnym wykonaniu. 20 lat po jego nagraniu grupa postanowiła nadać mu nowy, może nawet bardziej odpowiadający jej przekazowi charakter: wokal przejął Martin, a akompaniament ograniczono jedynie do fortepianu. Wykonanie to obnaża prostotę i intymność utworu, które w oryginalnej wersji giną w mieszaninie ciekawych, ale zbyt obfitych odcieni elektroniki.

Shake the Disease było małym komercyjnym sukcesem, ale to, podobnie jak w przypadku wielu innych utworów z tamtego okresu, nie dotyczyło ich rodzinnej Wielkiej Brytanii, gdzie stylistyka i image grupy pozostawały jeszcze długo niezrozumiane. Piosenka osiągnęła dobre notowania w wielu europejskich krajach w tym, co ciekawe, w Polsce, gdzie jak na zachodni zespół ich marka miała się całkiem nieźle.

Singiel jest swego rodzaju kamieniem milowym - pojawił się między dwiema odrębnymi stylistycznie płytami: Some Great Reward, nadal grzeszącym kulawym synthpopem w rozczarowująco naiwnym wydaniu oraz Black Celebration, płytą dużo dojrzalszą, na której przeciągłe syntezatory kreślą mroczny muzyczny krajobraz. Jest zatem ostatnim z cyklu ich wysoce eksperymentatorskich prób i jednym z pierwszych klasyków, które weszły do ich stałego repertuaru.

Queen - I Want To Break Free

Queen - I Want To Break Free okładka singla

Na albumie Hot Space z 1982 roku zespół Queen drastycznie zmodernizował swoje brzmienie, wypełniając go synth-popem zmieszanym z rockiem, co dla niektórych było potwarzą porównywalną dziś do albumu Modern Rocking Chylińskiej. Panowie postanowili, że muszą zatem zrobić krok w tył. Było to wycofanie pozorne, bo od tego momentu rocka w ich muzyce już zawsze było mniej niż kiedyś. Mimo to, nowa droga jaką obrali na albumie The Works okazała się kompromisem, który miał ugruntować ich pozycję jednego z najlepszych wtedy zespołów światowej sceny. Przykładem udanego singla z tego krążka jest napisany przez Johna Deacona I Want To Break Free - lekka, posiadająca uniwersalny, a nawet zbyt uniwersalny, jak się okazało, tekst o chęci wyzwolenia.
Napisałem zbyt uniwersalny, ponieważ ten prosty w założeniu utwór poruszający temat relacji związkowych, stał się obiektem kultu w krajach Ameryki Południowej i Afryki, gdzie owo wyzwolenie rozumiano politycznie. Sympatia do piosenki nie obejmowała za to oprawy wizualnej, która okazała się źródłem skandalu, gdy na koncercie w Rio De Janeiro w 1985 roku przed 325 tys. (sic!) ludzi, Freddie usiłował wystąpić w stroju identycznym do tego z teledysku. Ten należał do kontrowersyjnych, bo członkowie zespołu uchodzącego za szczyt rockowego maskulinizmu przebrani byli w nim za kobiety zarówno w wersji drag (Freddie jako niegrzeczna sprzątaczka i Roger jako frywolna licealistka), jak i w wydaniu a'la Mrs Doubtfire (Brian i John). To, czego widzowie spoza Wielkiej Brytanii wiedzieć nie mogli to fakt, że było to nawiązanie do popularnej opery mydlanej Coronation Street, a tego typu żartobliwe przebieranki to stały element wyspiarskiego poczucia humoru.


Teledysk można uznać za udany, biorąc pod uwagę ówczesne możliwości techniczne i rozmach. A na ten, jak widać, nie każdy był gotowy, bo choć utwór w UK doleciał do całkiem dobrego 3. miejsca na oficjalnej liście, i uzyskał podobne wyniki w mnóstwie innych krajów, to pruderyjna Ameryka nie była gotowa na przyjęcie pląsającego w miniówce gwiazdora i MTV teledysku nie przepuściła. To skutkowało marnym, bo 45. miejscem na Billboardzie, a teledysk nie był we wspomnianej, rzekomo postępowej stacji wyświetlany aż do 1991 roku.
Tak czy siak, I Want To Break Free było tylko kolejnym z licznych przykładów, kiedy pozornie zaszufladkowana Queen okazała się zespołem wszechstronnym. Równolegle do silnej osobowości i mocy twórczej Freddiego oraz talentu gitarzysty Briana Maya, do głosu doszły świetne umiejętności kompozytorskie pozostającego w cieniu basisty Johna Deacona. Zarazem okazało się też, że zespołu naprawdę świetnie słucha się jako niezobowiązującego synth-popu. Utwór jest połączeniem zmyślnego chwytu reklamowego, dobrze napisanej, bo rozbudowującej się w kolejne śmiałe części melodii oraz chwytliwego tekstu, który ściśle współgra z piosenką - czyli wszystkiego tego, dzięki czemu Queen to jeden z bardziej wyrazistych i lepiej zapamiętanych zespołów muzyki pop.

Kate Bush - Cloudbusting

Kate Bush - Cloudbusting okładka singla single

Kate Bush znana jest z dość oryginalnych pomysłów na piosenki. W czasach, gdy debiutowała, jej twórczość znacznie się wyróżniała i pewnie dlatego artystka została zauważona przez Davida Gilmoura jeszcze jako szesnastolatka. Ale pomimo furory, jaką zrobiła pod koniec lat siedemdziesiątych, ani myślała iść na kompromis. Z czasem co prawda jej piosenki stawały się bardziej popowe, ale nadal posiadały przemyślane teksty, które nie stanowiły drugorzędnego dodatku do muzyki.
Cloudbusting jest singlem pochodzącym z właśnie takiej niby-popowej płyty zatytułowanej Hounds of Love. Jego tematyka jest niebanalna, bo tekst luźno nawiązuje do książki Petera Reicha, syna Wilhelma Reicha, austriackiego psychologa i filozofa. Ich relacja opisana jest w piosence jest w oparciu o wspólnie spędzony czas w rodzinnej farmie Orgonon, gdzie przy pomocy wymyślonej przez naukowca maszyny o nazwie cloudbuster usiłowali wywoływać burze. Piosenka to oczywiście dość luźne nawiązanie do faktycznej historii, więc może zostać też potraktowana uniwersalnie jako interesująca próba przestawienia relacji dziecko-rodzic, ale zapewne nie tylko.


Wideoklip do piosenki ściśle nawiązuje do tekstu piosenki. Stworzony został z niemałym rozmachem: w roli Reicha występuje tu Donald Sutherland, a wspomnianego cloudbustera specjalnie zaprojektowano na jego potrzeby - co prawda nie przez artystów odpowiedzialnych za model Aliena, jak przez lata głosiła plotka, a przez Kena Hilla, jednak z niemniej intrygującym rezultatem. Klip był również małym debiutem aktorskim artystki, która po raz pierwszy w swoim teledysku nie oddawała się baletowym pląsom, a, jak sama mówiła w wywiadach, faktycznie grała.
Ale Cloudbusting to oczywiście także interesująca muzyka. W dekadzie syntezatora, także i niedająca się zaszufladkować Kate Bush sięgnęła po odrobinę nowoczesnych wtedy rozwiązań - obok opartego na prawdziwych instrumentach smyczkowych, folkowych chórkach oraz banjo aranżu, pojawiają się też elektroniczne skrzypce, bas i perkusja. Jedyną rzeczą, jaka pozostaje niezmieniona to oczywiście głos Kate - jak zawsze prosty, ale bardzo ekspresyjny.

Kate Bush słynie z swej wszechstronności - nie tylko pisze swoje piosenki, ale też akompaniuje sobie na fortepianie, a jej występy to często połączenie koncertu z pełnoprawnym spektaklem wizualnym. Jako artystka zasługuje ona na osobny rozdział w encyklopedii współczesnej sztuki, bo jej piosenki nigdy nie były po prostu popem - za każdą stoi pomysł albo historia, a za płytami - szersza koncepcja.

Prawa autorskie

Tekst: Wojciech Szczerek

Licencja Creative Commons

BornInThe80s
by Wojciech Szczerek is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe License.

Licencja obejmuje wszystkie artykuły oraz tłumaczenia tekstów piosenek z wyjątkiem oryginalnych tekstów piosenek.

Wszystkie zdjęcia okładek oraz teksty piosenek są dziełem oryginalnych twórców i podlegają prawu autorskiemu.